To i ja coś wrzucęimbir pisze:Relacja Jacka z maratonu: http://www.mbike-rowery.pl/pl/aktualnos ... szczu.html
W trakcie śniadania z nieba lunęła ściana deszczu i tak zostało już praktycznie do godziny 16:00. Maraton w Krakowie mimo, że nie w prawdziwych górach okazał się znacznie trudniejszy od edycji w Krynicy czy Głuszycy. Trasa zamieniła się w błotnistą breję. Błoto wnikało w napędy i piasty. Zjazdy przypominały rwące górskie potoki. Klocków hamulcowych zaczynało brakować już w połowie dystansu MEGA. Ten start pobił rekord pod względem wycofanych zawodników(...)
Mimo trudnych warunków na trasie, deszczu i zimna przetrwałem te pięć i pół godziny bez większych kryzysów.To był 3 start GIGA w tym roku i po raz pierwszy w takim błocie. Na szczęście zaprawa na MTB Trophy zaowocowała mocną ?psychą? w trudnych warunkach. Po starcie udało mi się złapać do czuba peletonu. Pierwszy podział nastąpił na podjeździe w Lasku Wolskim. Mimo braku czasu na rozgrzewkę podjeżdżało mi się nadzwyczaj lekko. Wysokie tętno ponad 180 uderzeń również nie dokuczało, oddychałem równo a noga lekko się kręciła. Jedyny problem to zaparowane okulary. Po podjechaniu starałem się utrzymać dobrej grupki z zawodnikami Twomark, nie napalać się na wyprzedzanie gdyż wiedziałem, że przede mną jeszcze 99 km.Pierwszy zjazd do szosy, długa prosta szeroko w dół po drobnych kamczykach w ciemnym Wolskim lesie, na dodatek ja nic nie widzę przez zamglone okulary ale nic jadę za zawodnikiem w białym stroju z teamu BIKEWORLD, niestety oddalał się na tym zjeździe. Już na szosie mocowałem się z kieszenią w koszulce, żeby wsadzić pingle do kieszeni. Niestety musiałem się zatrzymać i wsadzić okulary do kieszeni. Zakląłem na cały głos, gdyż dobra grup właśnie mi uciekała.
Załapałem się do następnej. Do 40 km jechaliśmy razem. Cały czas tętno udało mi się utrzymać powyżej 170 uderzeń, co oznaczało że czuję się jeszcze świeżo. Uciekałem trochę na podjazdach ale doganiali mnie na zjazdach i bardzo błotnistych trudnych odcinkach. Na jednym ze zjazdów na polach zaliczyłem pierwszą glebę. Droga była szeroka ale kompletnie rozmoknięta, błotnista a przede wszystkim śliska jak lód w połowie zjazdu uciekła mi kierownica i padłem na przysłowiową ?dupę?. Rower został, a ja zacząłem zjeżdżać na tyłku w dół. Z nieba lało jak z cebra, jechałem tak z 30 metrów w dół, śmiejąc się jak dziecko. Obróciło mnie w kierunku roweru. Zobaczyłem zawodnika ze swojej grupki na tym samym zjeździe. Powoli suną w dół, próbował zapanować na rowerem, sparaliżowany widokiem mojego roweru na środku zjazdy zrezygnowanym głosem biadolił:?nie ma hamulców, nie mam hamulców?? i łup w mój rower a potem do roweru. Zanim udało mi się wrócić pod górę po swój sprzęt to samo spotkało kolejnego zawodnika.To wesołe zdarzenie wybiło mnie z mocnego tempa. Zacząłem odczuwać zmęczenie. Nie mogłem wbić się tętno powyżej 165 uderzeń. Uszkodzony przed wyścigiem kask nie trzymał się głowy spadał mi na oczy. Do tego brakowało już klocków hamulcowych. Poważnie myślałem, o wycofaniu się ze względu na bezpieczeństwo. Morale spadły ale na 2 bufecie ekipa techniczna miała zipy i udało się kask zreperować. Szybkie oliwienie łańcucha i z lepszym humorem ruszyłem do dalszej walki. Jechałem równym, płynnym tempem. Odkryłem, że łatwiej i szybciej pokonuje się błotniste proste jadąc na wysokiej kadencji. Wcześniej starałem się siłowo jechać przez co byłem doganiany przez towarzyszy z grupki. Od 60 km wyjechaliśmy z lasu i trasa zrobiła się bardziej szutrowo ? asfaltowa, czyli to co tygryski lubią najbardziej. Na tym odcinku aż do mety tylko ja wyprzedzałem. Jedyny problem stanowili zawodnicy z MEGA, szczególnie na zjazdach. Na szczęście hasło lewa wolna i kulturalnie ustępowali mi miejsca.Udało mi się dojść grupkę z którą jechałem na początku maratonu w lasku wolskim. Na podjeździe tylko jeden zawodnik złapał mi się koła a potem wyprzedził mnie. Przypomniałem sobie, że jechałem z nim w 3 osobowej grupie na 20 km przez las szeroką szutrówką. Mówił wtedy do kolegi z Twomarku, że trzeba spokojnie jechać i się nie podpalać. Widać było że dobrze rozkładał siły i najlepsze zostawił na końcówkę.. Ostatnie 15 km na odcinkach polnych majaczył około 100 metrów przede mną. Moja nowa taktyka jazdy w koleinach błotnych wysoka kadencja, dynamiczne pedałowanie pozwoliło mi utrzymać ten dystans. Co chwila wyprzedzałem zawodników z Mega walczących z kryzysami, sprzętem i błotem. Bardzo chciałem dogonić rywala. W końcu na długim stromym asfaltowym podjeździe doszedłem go. Gmerał coś przy rzepie buta w końcu się zjechał na pobocze i się zatrzymał. Ja pomknąłem do mety sam. Na ostatnim zjeździe przed metą spotkałem żonę z aparatem. Potem przejazd przez breję na Błoniach, i upragniona meta.Rower spisał się na piątke. To był najtrudniejszy egzamin dla mojego teamowego MBIKE-a. Oprócz zaciągającego łańcucha nie sprawił mi żadnych kłopotów. Niestety teraz nadaje się do generalnego remontu. Łożyska piast chroboczą i ledwo się kręcą. Korbą można zrobić tylko pół obrotu w lewo i w prawo. Kółeczka od przerzutki zajechane. Koszty naprawy będą na pewno duże ale myślę, że było warto. Ten maraton był prawdziwym testem moich możliwości a ukończenie go daje duże poczucie satysfakcji.
Relacja - test roweru z supermarketu:
Na samym początku muszę przyznać, że dałem się omamić specom od marketingu i szukałem ideału roweru zupełnie nie tam gdzie powinienem.
Łamałem sobie głowę skąd wziąć straszną ilość gotówki na wymarzonego GT XCR'a 1000.
Ogłupiony technikami manipulacji świadomością imałem się różnych upadlających zajęć. Moje życie spełzłoby na bezustannym poszukiwaniu źródeł finansowania mojej chorej pasji, gdyby nie pewne wydarzenie, które wyrwało mnie z tego zaklętego kręgu. Właśnie wracałem przygnębiony do domu mijając znajomy "Makrokesz". Moją uwagę przykuła gigantyczna plansza reklamująca promocyjną sprzedaż rowerów górskich. Postanowiłem wyciszyć swój żal dokonując pierwszego rowerowego zakupu tej wiosny. Wtedy coś we mnie pękło. Stwierdziłem, że pójdę na całość. Wysupłałem oszałamiającą kwotę 454 zł i nabyłem nowiutki i lśniący rower rodem z zaprzyjaźnionego kraju azjatyckiego. Nawet nie przypuszczałem, że to początek wielkiej przygody ,a może nawet przyjaźni. A było to tak...
********
Po przedarciu się przez kolejkę do kasy, niosąc na jednym ramieniu duszę, a na drugim swój nowy nabytek, udałem się to strefy testów. Chwilę wcześniej z hukiem odpadł tylny błotnik. Nic to, przecież i tak jeżdżę bez "ochlapników", a istotne zmniejszenie masy jest nie bez znaczenia. Nie zrażając się tym drobnym niepowodzeniem, wyregulowałem wysokość siodełka i przystąpiłem do gruntownych testów.
Maszyna sprawia wrażenie solidnej. Poczucie bezpieczeństwa zapewnia niebagatelna masa 21kg. Ładny kolor tzw. "śliwka o poranku" świetnie komponuje się z napisem "Grand Hill Rider 500". Delikatna linia ramy i smukła sylwetka amortyzatora kontrastują z agresywną kwadraturą obręczy. Plastiki użyte do wykończenia korby, przerzutek i szczęk hamulcowych są w wysokiej jakości. Nowatorstwem stylistycznym można nazwać przykręcenie rogów pod kątem 90 stopni. Natomiast skomplikowany kształt tylnego widelca, przywołuje nostalgiczne wspomnienia epoki kamienia łupanego.
Pierwszy test - układ jezdny. Niewątpliwym sukcesem konstruktorów, jest fakt, że ten rower może się przemieszczać. Trzeba przyznać, że robi to z gracją. Jazdę umila jednostajny zgrzyt tylnej przerzutki, która wspaniale współpracuje z dwoma zębatkami z dostępnych siedmiu. Dzięki temu pozostałe pięć się nie zużywa i będzie służyć latami. Korba ma dobrany uniwersalny zestaw zębatek: 84 - 36 - 16. Zapewnia to niespotykane spektrum zastosowań. Na najmniejszej zębatce można wspinać się nawet na najbardziej strome zbocza, a przy odrobinie wprawy największy blat można wykorzystać jako superwydajną piłę tarczową. Nienajlepszą przyczepność opon doskonale niweluje się przy użyciu obuwia jako stabilizatorów. Pewne wątpliwości wzbudzał wyciek jakiejś lepkiej substancji z okolic wkładu suportowego ale to może być wada tylko tego jednego egzemplarza. Amortyzacja jest co najmniej bardzo dobra. Elastyczne spawy świetnie tłumią drgania boczne. Przy szybszej jeździe rower zapewnia miłe dla ciała kołysanie. Przedni amortyzator to system sprężynowo - przeciwlotniczy. Podczas najazdu na muldę, rower zostaje wyrzucony w górę co umożliwia podziwianie widoków z zupełnie innej perspektywy. Konstruktorzy zupełnie zrezygnowali z jakiegokolwiek systemu tłumienia, co znacznie obniżyło masę amortyzatora do 3,5 kg. Praktyczny sposób montowania widelca do ramy umożliwia wykorzystanie również amortyzatorów ze starszych modeli wywrotek typu "Kamaz". Klamki hamulców zrobione z gustownego, szarego plastiku dawały poczucie bezpieczeństwa. Przynajmniej przez pierwsze 15 minut. Potem lewa się złamała. No i dobrze, bo ja wolę klamki dwupalcowe. Test hamulców przeprowadziłem w warunkach ekstremalnych, praktycznie nieosiągalnych przy normalnym użytkowaniu roweru. Rozpędziłem maszynę do 20 km/h i zacząłem gwałtowne hamowanie. Przedni hamulec typu V-break przepięknie wystrzelił do przodu wyrywając piwoty z widelca. Towarzyszący temu dźwięk zadowoli nawet najwybredniejszego melomana. Tylny hamulec, zanim urwała się linka, skutecznie pomógł wytracić prędkość do 18 km/h. Te drobne usterki nie mają jednak wpływu na pozytywną ocenę całego układu spowalniającego. Producent zapewnia, że do następnych modeli będzie dodawał wyrzucaną spod siodełka kotwicę okrętową, która zdecydowanie skróci drogę hamowania. Brzmi to obiecująco. Ciekawe rozwiązania zastosowano w podzespołach elektronicznych. Jeśli chodzi o oświetlenie roweru to widać wyraźny wpływ technologii 'stealth'. Intensywność światła emitowanego przez lampki, zapewnia tej maszynie pozostawanie nie wykrytą nawet w najciemniejszą noc. Lakier pochłaniający refleksy świetlne skutecznie chroni przed przypadkowym oświetleniem silnym strumieniem z reflektora samochodowego. Komputer pokładowy wyświetla całe multum przydatnych rowerzyście funkcji. Są to: aktualna data, godzina i prędkość z dokładnością do 10 km/h. Naprawdę imponujące możliwości. Rower jest doskonale zabezpieczony przed kradzieżą. Wszystkie podzespoły są na trwałe związane z ramą i wszelkie próby ich odkręcenia kończą się nieodwracalnym zniszczeniem danej części. Gwinty, rozmiary śrub i zastosowane części są zupełnie niestandardowe. Wszystko to uniemożliwia kradzież i sprzedaż roweru "na części". Duża masa i ostre krawędzie spawów, grożą poważnym uszkodzeniem ciała złodzieja, który próbowałby ukraść cały rower. Dodatkowo klamki hamulców są przykręcone po przeciwnych stronach kierownicy (przedni z prawej) co na pewno wprowadzi chaos w poczynania złodzieja i ułatwi jego schwytanie. W tej kategorii maksymalna ilość punktów. Na koniec należy wspomnieć o dbałości producenta roweru o jego użytkownika.. Mamy możliwość serwisowania sprzętu we wszystkich dwóch autoryzowanych warsztatach na terenie RP. Producent zaleca przegląd w serwisie po przejechaniu każdych 100 km. Roczna gwarancja obejmuje wszystkie podzespoły oprócz ramy, kół, układu napędowego, hamulców, oświetlenia, części metalowych i części niemetalowych. Do instrukcji obsługi roweru dostajemy gratis podręczniki "Nauka spawania w weekend" oraz "Życie po utracie kończyny". Dodatkową atrakcją jest możliwość wyboru koloru dzwonka z trzech dostępnych, oraz zestaw wszystkich 164 kluczy potrzebnych do obsługi roweru, w tym także prasy hydraulicznej i dźwigu ułatwiającego np. zakładanie roweru na bagażnik samochodowy. Wszystko to za symboliczną opłatą dodatkową. Reasumując "Grand Hill Rider 500" to świetny zakup, który za przyzwoitą cenę zapewni nam co najmniej dwa dni zabawy w prawdziwe kolarstwo górskie.